Przejdź do strony kontakt
Przejdź do menu
Cookies - zasady używania

Ta strona używa plików Cookies. Mają Państwo możliwość wyboru czy odwiedziny na stronie są uwzględniane w danych statystycznych czy nie. Niniejsza strona zbiera dane statystyczne analityczne i marketingowe.

Zmień ustawienia plików cookies  aby dostosować zgody lub kliknij w przycisk "Akceptuj wszsytkie" aby zaakceptować wszsytkie zgody.

Relacja z pierwszego wyjazdu do Ukrainy naszego wolontariusza Macieja Nastagi.

Data publikacji wpisu: 5 kwietnia 2022

Co widziałem, czego doświadczyłem…Jak każdego dnia odnajdywać
w sobie siłę, by dawać ją i pomagać potrzebującym...



„Start wyprawy – pełna mobilizacja, która w konfrontacji z zastaną sytuacją, szybko przerodziła się w świadomość – to wojna, w pełnym dramatycznym znaczeniu tego słowa,
to wojna wyryta ludzkimi tragediami..."

3 marca 2022 roku, zaledwie tydzień po rozpoczęciu wojny, wyruszyłem do Ukrainy naszym fundacyjnym busem. Wcześniejsze zbiórki najpotrzebniejszych artykułów pomocowych dla ludności z Ukrainy przyczyniły się do tego, że nasz „bus do zadań specjalnych” był wypełniony po dach artykułami higienicznymi, pampersami, lekami, środkami opatrunkowymi, żywnością o długim terminie przydatności. To co zobaczyłem i usłyszałem na granicy, zostanie w mojej głowie już do końca. Przed wyjazdem oglądałem różne przekazy w TV, lecz ludzka tragedia, widziana z bliska, na żywo, potrafi rozmiękczyć nawet największego twardziela.

Do Lwowa dotarłem w nocy, kilka godzin po rozpoczęciu „godziny policyjnej”. Pięć godzin snu, szybka pobudka i pierwszy kontakt z uchodźcami. Jadąc do Ukrainy próbowałem zwizualizować sobie plan działania, kontakt z uchodźcami, metodykę postępowania. Na pozór łatwa sprawa. Tak - na pozór. Kilka pierwszych minut obcowania z kobietami i ich dziećmi pokazało mi, jak bardzo się myliłem. Zobaczyłem zlęknionych ludzi, płaczące dzieci oraz pożegnania z mężami, partnerami, chłopakami. Te obrazy „trawiłem” jadąc na granicę, starałem się zrozumieć sytuację. Przyjechałem z kraju, gdzie wojna jest znana z kart historii, nigdy jej nie doświadczyłem, a tutaj widzę rodziny, które mogą się już nigdy nie zobaczyć - mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat muszą zostać na miejscu z uwagi na możliwość powołania do ukraińskiej armii.

„Niewyobrażalny lęk w oczach i te pytające spojrzenia – Jak będzie tam w „Polszczi”, co stanie się z moimi dziećmi, jak ja tam przeżyję, czy ktoś mi pomoże?”


Pierwszy przewóz uchodźców ze Lwowa na granice w Korczowej - 4 marca o godzinie 6.30, temperatura odczuwalna około – 14 stopni. Nasz „bus do zadań specjalnych” formalnie może zabrać 9 osób, w tym kierowcę, lecz nieformalnie do 20! Jedziemy, cisza w samochodzie, próbuję przez wewnętrzne lusterko, raz po raz zaglądać w oczy moich pasażerów, wyczytać, o czym myślą, gdzie są, czy w samochodzie, który wiezie ich do lepszego, a przede wszystkim bezpiecznego życia, czy też w swoim mieszkaniu, które zostało zbombardowane? Bywają momenty, że nasze spojrzenia się spotykają i przez te kilka sekund pada grad pytań. Jak będzie tam w „Polszczi”, co stanie z moimi dziećmi, jak ja tam przeżyję, czy ktoś mi pomoże? Przy trzecim, czwartym kursie na granicę staram się wejść w jakąś interakcję, włączyć radio, dzieciom dać słodycze, czy też udostępnić możliwość naładowania smartfonu. Uczę się. W samochodzie zawsze mam koce, śpiwory, które rozdaję na granicy moim pasażerom. Często są zdziwieni - po co? Kiedy pokazuje im długość kolejki i mówię, ile godzin będą stali, szybko przystają na moją prośbę (średni czas przekroczenia granicy pieszo około 18 – 20 godzin, samochodowy około 4 – 5 dni). Wracając zabieram dary oraz mężczyzn, którzy wracają z różnych miejsc na świecie, aby bronić swojej Ojczyzny.

Nawiązujemy kontakt z Ukraińskim Czerwonym Krzyżem, mamy przekazać im medykamenty, środki opatrunkowe, leki przeciwbólowe. Miejsce spotkania – Winnica, oni jadą z Kijowa. Plany przeładunku zmienia ostrzał rakietowy lotniska pod Winnicą, spotykamy się na obrzeżach miasta. W trakcie przekazywania darów, alarm lotniczy, nasi koledzy z UCK - przyzwyczajeni, pracy nie przerywają. My - delikatnie rzecz biorąc - rozglądamy się po niebie. Droga powrotna do Lwowa: zabieramy 10 osób, liczne korki ciągnące się po 40 km. Pomimo, że nasz bus należy do pojazdów uprzywilejowanych - ze względu na to, że świadczymy pomoc humanitarną -  i rzadko stoi w korkach, to skala zmotoryzowanych uchodźców, jaką widzimy w drodze powrotnej, powala. Przychodzi nam z pomocą policja i eskortuje, przez bez mała 40 km. Wróciliśmy na bazę, 16 godzin za kółkiem, ale szczęśliwi, że mogliśmy pomóc, padamy. Ranek - szybka kawa i w drogę na granicę, musiałem chwilowo zostawić pięć osób, pojadą drugim kursem, ładowność naszego busa po raz kolejny przekroczyła wszelkie normy. W tym dniu zabieraliśmy też ludzi z dworca we Lwowie. Gigantycznie długie kolejki do kas biletowych, zabieram 17 osób i na granicę. I tak codziennie.


Aktualnie Maciej przygotowuje się do drugiego wyjazdu. O jego przebiegu będziemy na bieżąco informować na oficjalnych kanałach w mediach społecznościowych i przekazywać komunikaty bezpośrednio od Macieja .